środa, 14 stycznia 2015

DIY - zrób sobie krem. Zimowy krem do twarzy

Wytwarzane przemysłowo kosmetyki praktycznie wycofałam z użycia. Nie kupuję, nie stosuję (więcej na ten temat tutaj). Wybieram wyłącznie produkty naturalne, sporządzone na podstawie przejrzystych receptur. Jako zwolenniczka DIY, postanowiłam wykonać spersonalizowane kosmetyki pielęgnacyjne na własne potrzeby.

Zrobiłam sobie krem do twarzy, odpowiedni na zimę, na bazie przepisów z Zielonego Zagonka. Z kilku prostych, naturalnych składników. Procedura, wbrew moim początkowym obawom, okazała się bardzo łatwa, a radość z samodzielnego tworzenia - bezcenna.

Photo by corazlepszezycie

Krem podstawowy składa się z dwóch zasadniczych składników: nierafinowanego oleju lub oliwy z oliwek oraz wosku. Do tego można dodawać według uznania rozmaite składniki nadające mu indywidualny charakter – wyciągi z ziół i innych roślin, mieszanki olejów, olejki zapachowe.

Zdecydowałam się na krem nagietkowy z olejkami z drzewa herbacianego oraz lawendowym, opierając się na kilku wybranych przepisach. Posłużyły mi do zachowania właściwych proporcji pomiędzy poszczególnymi składnikami, natomiast sama wyliczyłam potrzebną mi objętość i skomponowałam docelowy skład oraz zapach według własnego uznania.


Wykonanie:

  1. zgromadziłam potrzebne surowce (nierafinowany olej słonecznikowy, suszone kwiaty nagietka, wosk pszczeli i olejki zapachowe) i akcesoria (większy i mniejszy garnek, 2 słoiki, szmatkę, sitko, tarkę, łyżeczkę do mieszania, pojemnik na gotowy krem).
  2. przygotowałam macerat nagietkowy w oleju: upewniłam się, że mam do dyspozycji cztery godziny czasu. Następnie zalałam w słoiku odmierzoną ilość płatków nagietka nierafinowanym olejem słonecznikowym, dbając o zalecane proporcje. Całość umieściłam w garnku z wodą, stawiając słoik na szmatce, tak aby poziom wody nieco przewyższał poziom zawartości słoika, ale nie groził przelaniem się do środka. Potem pozostało mi tylko ustawienie palnika, by temperatura wody oscylowała wokół zalecanych 70 stopni. Zrobiłam to na wyczucie, starając się nie dopuścić do zagotowania wody, a jednocześnie utrzymując ją w stanie silnego podgrzania. Najlepiej do tego celu nadaje się najmniejszy palnik kuchenki.
  3. po dokonaniu w/w manipulacji, w trakcie procesu macerowania zajęłam się czymś innym, ustawiając tylko przypominajkę na docelową godzinę i co jakiś czas kontrolując temperaturę wody. W międzyczasie przygotowałam potrzebną ilość wosku, rozdrabniając go na metalowej tarce o dużych oczkach.
  4. połączyłam wszystkie składniki: po upływie czterech godzin wyjęłam słoik z maceratem i przecedziłam jego zawartość przez sitko do drugiego słoika, odciskając płatki łyżeczką. Dodałam rozdrobniony wosk i wymieszałam. Ponieważ nie rozpuścił się dokładnie, wstawiłam drugi słoik ponownie do garnka z wodą i delikatnie podgrzałam, ciągle mieszając i uważając, aby woda nie dostała się do środka. Niewielkie podgrzanie wystarczyło do całkowitego rozpuszczenia wosku. Następnie wyjęłam słoik i zostawiłam do przestygnięcia, sprawdzając po kilku minutach, czy uzyskałam pożądaną konsystencję kremu (podczas stygnięcia gęstnieje) i dodając w międzyczasie wybrane olejki.
  5. gotowy krem przełożyłam do przygotowanego pojemnika.
Używam swojego produktu i jestem ogromnie zadowolona z efektu. Przyjemnie pachnie, dobrze się wchłania, skutecznie chroni skórę w chłodne i wietrzne dni, pozostawiając ją gładką i naturalnie wyglądającą. 


2 komentarze: